• Co tu robić?

    Tak docierają do mnie sygnały, że żyjemy w symulacji, być może jesteśmy pewną formą skondensowanej energii, ułudą, która nie ma żadnego związku z rzeczywistością, bo ona jest i jednocześnie jej nie ma, nieustannie rozwidla się na równoległe światy a o ich istnieniu decydujemy choćby myślą. A nawet jeśli, to i co z tego ja się pytam, czy to zmienia moją sytuację, nadal kłuje mnie w prawym boku i coś robić trzeba, tylko co? Ciągle sprzątam, bez efektu bo materia sama nie chce się uporządkować, nic nie chce się uporządkować. Co tu robić? Do powtarzania tego pytania skłoniła mnie projekcja na WFF. Trafiłam tam jak zwykle rzutem na taśmę, ostatni dzień festiwalu, ostatni seans i spóźniona, ryzykowałam, że nikt nie wyda mi już biletu, nie wpuści na salę. Jednak otwarto drzwi i mogłam podziwiać zwycięski film w kategorii "dokument". Jak zwykle zupełnie nie dbam o zapoznanie się z wyprzedzeniem o czym będzie film, oglądam pierwszy z brzegu, tym razem ostatni. Made in Ethiopia to dla mnie wizja absolutnego nonsensu i udręki związanych z jakimkolwiek tzw. produktywnym działaniem. Po co to wszystko dla tej sterty sztywnych, niezbyt wygodnych dżinsów??? Po co do Afryki zjeżdżają Chińczycy, pozostawiają swoje rodziny, skazują się na tułaczkę, tęsknotę, uwierające obce zwyczaje, nieprzyjemny klimat? Po to aby Afrykanów nauczyć azjatyckiego drylu w życiu zawodowym? Po co to Afrykanom, dlaczego zmuszać się do pracy niczym maszyna, siedzieć w zamkniętej hali jak tuż obok jeszcze rozpościerają się przepiękne sawanny, po których można biegać, rozkoszować się naturą i jej bezkresem. Chińczycy w swoim zautomatyzowaniu i zaprogramowaniu mogą posunąć się do zabudowania całego kontynentu topornymi pudłami blaszanych fabryk i zadbać o umieszczenie tam wszystkich dostępnych ludzi, wręczenie im stosownych narzędzi i surowców do wytwarzania czegoś, taniego, powtarzalnego, niezbyt trwałego i niezbyt użytecznego. W filmie ukoronowaniem wysiłku wszystkich zniewolonych zaprogramowanym działaniem ludzi jest stos granatowych dżinsów, które oczywiście można zastąpić innym fantem np. przenośnym wiatrakiem powtarzanym w milionach egzemplarzy. Produktywność i wypełniony czymś czas po brzegi tym zajmuje się ludzi a gdyby tak pozwolić sobie na bezproduktywność i patrzeć ze spokojem na czas przeciekający przez palce (ładny idiom). Co się dzieje gdy on tak sobie przecieka, ogrzewa te palce czy ochładza, powoduje usztywnienie czy odczucie pełnej elastyczności. Muszę to sprawdzić, pozwolić pewnej ilości czasu przecieknąć, jak się poczuję w tym matrixie, może lepiej jak człowiek a nie jak urządzenie peryferyjne do peceta albo sterownik do agd.

    ALW



Wilajezi