Wczorajszy dzień spędziłam bardzo światowo. Rano byłam w Dusseldorfie (brak umlałtów proszę mi wybaczyć), w południe w Krakowie, wieczorem ćwiczyłam japoński w większej grupie, wszystko bez wychodzenia z domu. Rozrywki były a jakże na ekranie, przygody Emila w Jokohamie rozwożącego jedzenie w torbie z widocznym logo. Wizyta w wirtualnym sklepie z krzesłami, rozmowa w okienku czatu ze zdjęciem kobiety i wyskakującymi literkami, formującymi się w słowa i zdania. Zastanawiam się czy znana u nas autorka nie zatytułowała proroczo jednego ze swoich dzieł, "Jak przejąć kontrolę nad światem nie wychodząc z domu". Cały czas spędziłam na krześle (te jeszcze są potrzebne) wpatrzona w ekran, od czasu do czasu na przemian szurając myszą po biurku i stukając w klawisze. Gdyby nie biologiczne, potężne potrzeby pierwszego rzędu, mogłabym zostać już tylko czystym intelektem, bez węglowego śladu (o węglu też będzie). Jedzenie dowożono mi w postaci gotowej do konsumpcji pod drzwi. Jedyny ruch jakiego zaznało moje ciało to podniesienie własnego ciężaru i przemieszczenie kilka metrów do łazienki. Raczej nie określiłabym siebie zachowującej się w ten sposób na dłuższą metę jako bytu obdarzonego inteligencją, zdolnością myślenia. To czysta autodestrukcja. W tej formie jestem raczej czymś na kształt elektronicznego podzespołu wpiętego w płytę główną, reagującego na impulsy. Tak to ja mam szanse się błyskawicznie przepalić. Okresowo trzeba będzie wymieniać sobie komponenty jak pójdzie tak dalej. Są prekursorzy takiego trybu życia, mieszkają w odosobnieniu od lat pozamykani w zminiaturyzowanych, japońskich pokoikach, nawet nie wiedzą, że właśnie stali się normalni, to hikikomori. Czytałam o nich i oglądałam ich życie z zapartym tchem w ubiegłym roku, jak tak można, tak się samoograniczyć i wyłączyć większość życiowych funkcji a tu proszę, 2xmożna - tylko po co?
Wilajezi
październik, październik, październik